Menu Zamknij

Wabi się DJUR – Mateusz Kokot upiększa podroby w MSCW Elektrownia

Paulina Kościk

Jest taki typ wykładziny, typ powszechnie znany, typ obecny w każdym przedszkolu. Domy, szosy, kościoły, parkingi, budynki. Z lotu ptaka. Znasz? Na takiej wykładzinie Mateusz Kokot robi silikonowe odlewy wnętrzności zwierząt.
Mateusz Kokot, zwycięzca ArtNoble2018 i absolwent katowickiej ASP, choć nie lubi opowiadać o swoich pracach, nam zdradza sekrety najnowszego projektu DJUR, który można oglądać w Radomiu w MCSW Elektrownia.

 

Kiedy byłam mała, wujek często zabierał mnie na ryby. Ładowanie sprzętu. Przynajmniej trzy wędki. Wiaderko z zanętą. Robaki. Czapka z daszkiem. Prowiant. Potem pięć, sześć godziny nieustannego wpatrywania się w spławik. Wyczekiwanie. Wujaszek, zatwardziały wędkarz, łowić może cały dzień. Browarek, okoń, browarek, świeżutka dżdżownica. Tak w kółko. Tylko rozbrzmiewający na całe jezioro ryk: „Staszek,  do domu!” może przerwać tę rutynę. Mi zdarza się wracać wpław z takich połowów.

– To są żołądki zwierząt z rzeźni. Rzeczy, które nie do końca są odpadami. Podroby – mówi Mateusz Kokot pokazując mi zdjęcia krowich wnętrzności, czyli dokumentację pracy nad najnowszym projektem artystycznym, DJUR. – Bałem się tylko, że będzie śmierdziało. Śmierdziało, ale to nie był problem.

Potem z tych wnętrzności tworzy silikonowe odlewy. Przyjemnie pastelowe, apetycznie matowe. W efekcie, to co kiedyś było krowim żołądkiem, teraz wygląda jak chałwa. Mateusz widzi zabawki erotyczne, ja chałwę. Aż nabiera się ochoty, żeby spróbować. Jednego i drugiego skojarzenia. Sam proces nie jest tak uroczy, jak formy, które w jego trakcie powstają.

Największą rybą jaką złowiłam jest Wujek. Od tej pory czapka z daszkiem staje się nieodłącznym towarzyszem naszych wypraw. Choć Staś (zodiakalna ryba) to mój największy sukces, są inne. Okonie, płotki, liny, szczupaki. Czasem nawet sto sztuk. Jednego dnia.

Chodzi o to, że mięso jest przygotowywane w taki sposób, że nie ma powiązania z tym, czym było wcześniej. Taka parówka… Jest tak przygotowana, jeżeli chodzi o design tej parówki, że nie kojarzy się ze śmiercią. To wszystko jest takie przyjemne i designerskie. Ja to nazywam byty parówkowe. Kojarzysz reklamę Berlinek? Oczka, rączki… Nadajemy cechy ludzkie parówce. Ale ta parówka była już kiedyś zwierzęciem. To była świnka. Albo nie wiadomo co.

Łby idą dla kotów i kaczek. Choć wujek nie lubi, kiedy je karmię, bo te szelmy potem wracają i same buszują w hangarze, czy na pomoście. Resztę trzeba wyłuskać. Od ogona aż po głowę. I wypatroszyć. Starannie. I nie zapomnieć o ikrze. Ela zrobi, jak tylko wróci z lasu. Nikt tak nie przyrządza ikry jak Ela. To przysmak i rarytas.  Skarb, który kryją w sobie tylko niektóre ryby.

– Zamordowałeś kiedyś zwierzę? – pytam. – Zamordować to znowu takie głupie słowo…. Czy facet, który pracuje w rzeźni jest mordercą? To też jest… takie wiesz… Nie lubię prostej narracji, bezrefleksyjnego manifestowania czegoś za wszelka cenę. Nie chce być aktywistą. Nigdy nie widział jak ktoś zabija zwierzę. Raz był w rzeźni, ale nic się nie działo. Wyjątkiem są gołębie.  W jego rodzinnych stronach, w Tarnowskich Górach, chorym gołębią odrywa się głowy. To widział wiele razy.

Mateusz nie hoduje gołębi, ale ma kota. I nie miałby mu za złe, gdyby ten zjadł go po śmierci. – Zwierzęta tak robią, nie śmiej się – mówi. Właściciel umiera. Kot najpierw pości. Wytrzymuje dzień, dwa, czterdzieści i zaczyna zjadać swojego pana.

My nie zjadamy naszych towarzyszy. Nie jemy psów. Nie jemy kotów. U Indian bywało różnie. Jedzenie psów ma swoją historię. Pewien szczep, żyjący bardzo blisko ze swoimi pupilami, inaczej interpretuje przyjaźń. Polują ze swoimi czworonogami, karmią upolowaną zwierzyną, noszą futra z ich sierści (jedną z ras natura ufutrzyła podobnie do dzisiejszych owiec), dzielą tipi. Tylko, że oni zjadają swoje psy. Taki rytuał. Z chorych, umierających psów przyrządza się posiłek.

Najtrudniejsze do wyłuskania, ale najlepsze w smaku są okonie. Ich harde, ostro zakończone płetwy potrafią skaleczyć. Nawet jeśli ryba już nie żyje.

 „Seria DJUR sprawia, że obcowanie ze śmiercią jest tak wygodne i przyjemne. Obiekty nadają świeżości i oryginalności garderobie, a ich design odciąża przestrzeń.” Na zdjęciach, które pokazuje mi Mateusz są fragmenty zwierząt, które zostały wyhodowane tylko po to, żeby służyć jako mięso, jako żywność dla człowieka. Ich egzystencja ma jeden, konkretny cel.

– Odbieramy termin śmierci zwierzętom, możliwość śmierci. Samo określenie:  „zdycha”. Mówimy: „Kot mi zdechł”, albo „pies mi zdechł” – tłumaczy na zakończenie Mateusz. – Śmierć jest zawsze osobowa. Nie ma tego u krów, czy świń. DJUR to po szwedzku zwierzę.

@Mateusz__Kokot for OpenCall Magazine by @paulina.koscik