Gorzko-prawdziwy wywiad z członkami zespołu The Sunlit Earth. „Przyjechaliśmy samochodem wartym 500 złotych, ze sprzętem wartym 15000 tysięcy złotych, żeby zagrać koncert za -200 złotych. Tylko po to, żeby było fajnie.”
The Sunlit Earth. Drapieżny nowojorsko-brytyjski rock z polskim pazurem. Parę lat temu byli całkiem popularni. Fanki, koncerty przed gwiazdami, płyta wydana przez Nasiono Records. I największy sukces… Jacek Kuderski z Myslovitz przygrywa im na tamburynie podczas koncertu na Męskim Graniu. Miało być pięknie…
Na SlotArt Festiwal przyjechali starym polonezem. Z Gdyni do Lubiąża. Jakieś 700 km. Kawał drogi. Zakwalifikowali się do konkursu, który organizatorzy opisują jako „szanse dla mniej znanych muzyków”. Spośród wielu zgłoszeń, jury wybiera kilkanaście, ich zdaniem najciekawszych kapel. Ale to, kto wygra konkurs i zaprezentuje się na Dużej Scenie, zależy między innymi od publiczności!. Pchani płonnymi nadziejami spakowali gitary i wyruszyli w drogę. Grali jako pierwsi. Godzina 15:00. Wygrała kapela, która wystąpiła ostania. Najwięcej ludzi, najwięcej głosów. Przed państwem…
The Sunlit Earth! O kulisach Slot Art Festiwalu opowiadają: Maciej Komisarczyk-Komis (perkusja), Michał Prażmo (bass) i Piotr Zieliniewicz (gitara) i Maciek Minikowicz (wokal i gitara).
Jak powstał zespół?
Komis: Poznaliśmy się w Giżycku. Graliśmy przez chwile razem. Takie tam próby. Potem pojechaliśmy do Trójmiasta. Zagraliśmy dwa/trzy przeglądy. Prawie wszystkie wygraliśmy. Ludzie w Trójmieście nie wiedzieli, że taka muzyka może istnieć, a tym bardziej pochodzić ze wschodu, z Giżycka.
Piotr: Chciałem zauważyć, że to było przede mną w zespole! Który to był rok?
K: 2012/2013.
P: Razem nic nie wygraliśmy.
Michał: Piotr dołączył później.
Graliście dziś na konkursowej scenie SlotArtu. Jak to się stało, że tym razem nie wygraliście? Kiedyś taka muzyka była bardziej popularna?
K: Nie, nie była. Po prostu ludzie czuli, że jest dobra. I nagle coś się zmieniło. Nagle się okazało, że muzyka „popularna” nie jest już rockowa. Przyszły inne zespoły. Jedna osoba coś tam pyka na MPC, druga na klawiszach. Stopa werbel, stopa werbel, stopa werbel. Zamiast grać rockowa muzykę.
Maciek M: Już przy okazji pierwszej płyty niektórzy recenzenci pisali, że gramy niemodną muzykę, że się spóźniliśmy. W tamtym czasie zrzynanie z Foals było spoko, ale z The Strokes już nie.
W Londynie słucha się więcej muzyki podobnej do waszej.
K: Ale czy my chcielibyśmy być w Londynie?
P:Kurwa, ja bym chciał.
K:Czy my chcielibyśmy mieszkać w Londynie?
P: Tak.
K:No widzisz… on by chciał. Mnie nikt by nie zmusił, żeby tam mieszkać.
Ale inspirujecie się brytyjską muzyka.
K: To brzmi jakbyśmy kopiowali i wzorowali się nią na siłę. Inspirujemy się własnymi doznaniami. Mnie, jako perkusistę, inspiruje rytm.
P: A mnie wiatr, stary. Wiatr. I malunki naszego basisty. Jest zajebistym, hiperrealistycznym malarzem – M i c h a ł P r a ż m o
K: Ciężko powiedzieć co nas inspiruje. Kiedy spotykamy się na próbie i zaczynamy grać spajamy się w jedną machinę, która coś tworzy. Inspirujemy się sobą.
P: Wtedy słońce krąży wokół nas. Następuję załamanie rzeczywistości.
K: Spotykamy się, gramy 2 godziny i za 8 miesięcy wyjdzie z tego piosenka.
MM: To brzmi jakbyśmy mieli jakiś kryzys twórczy, ale mamy po prostu mniej czasu na komponowanie i próby.
Opowiedzcie o tym. Jak wygląda proces twórczy? Najpierw piszecie tekst?
P: U nas to jest ostatnie. Zwykle Maciek (wokalista) przychodzi z pomysłem. Potem gramy wokół tego pomysłu. Ja wymyślam gitary obok, to jest zawsze najmniej zdefiniowane przez Maćka. I tak sobie jammujemy.
Czyli treść piosenki dobieracie pod muzykę?
P: Treść piosenki wypływa z muzyki. Często Maciek zaczyna coś śpiewać. Improwizuje. Intuicyjnie tworzy melodie. Potem, na podstawie tych szkiców, prostych słów, które mu przychodzą do głowy, pisze tekst. Już bardziej emocjonalnie, na podstawie swoich przeżyć. Wszystkie kawałki napisał Maciek. To jego bajka.
Wszystkie są po angielsku.
M: Mamy dwie piosenki po polsku.
P: „Kochankowie jednej stacji” to polska piosenka, której jestem wielkim fanem i zagraliśmy ją tylko raz na żywo.
Czemu?
K: Bo jest po polsku.
MM: Myślałem, że jej nie gramy bo mamy lepsze piosenki.
Źle się gra do polskich tekstów?
K: Nie o to chodzi. A dlaczego The Hives nie grali po szwedzku?
P: Nie wiem musisz zapytać The Hives. Wiesz czemu?
K: Mogli dotrzeć do szerszej publiczności.
MM: I pewnie nikt im nie mówił, że powinni śpiewać po szwedzku. U nas jak śpiewasz po polsku to od razu masz +1 do talentu.
Nie słuchacie polskiej muzyki?
K: Ja poza zespołem CKOD i Muchy bardzo mało. Całe rockowe życie opieram na zespołach, które były ze Stanów lub z Wielkiej Brytanii.
P: Ale Cool Kids of Death to był mocny zespół w twoim dojrzewaniu.
K: Oczywiście, ale z tych setek zespołów polskich znalazłem dwa które do mnie dotarły. Lao Che, Coma… to kompletnie do mnie nie trafia.
Graliście dziś na konkursowej scenie Slot Art Festiwalu. Są jakieś inne festiwale na które chcielibyście jechać?
K: Chcielibyśmy jechać na jakikolwiek festiwal, który serio będzie nas chciał.
P: I żeby można było spożywać alkohol.
Nie wiedzieliście, że na Slocie jest zakaz?
K: Dowiedzieliśmy się wczoraj. Slot Art – ani spania, ani jedzenia, ani alkoholu.
Nie dostaliście noclegu?
K:Śpimy u Klaretynów, 200 złoty za dzień. Przyjechaliśmy samochodem wartym 500 złotych ze sprzętem wartym 15000 tysiecy złotych. Żeby zagrać koncert za -200 zlotych. Żeby było fajnie.
P: Ale chciałem zaznaczyć, że rzeczywiście jest fajnie. Pijemy sobie (oczywiście na zewnątrz), mamy wywiad. – Piotr odpala fajkę, którą wypalamy w cztery osoby (w tym ja) i dodaje – Wiesz co dostaliśmy? Prysznic i kawę. A nie! Pięć pryszniców i kawę. I to jest kurwa zajebiste. Nigdy w życiu tyle nie wziąłem.
Tak jest wszędzie?
K: Ogólnie na przeglądach festiwalowych robią sobie jaja. Nie dają zwrotu, nie dają jedzenia, nie dają nawet spania. Kupcie sobie namiot.
M: Przytulcie się do gitary.
K: Wyjątkiem jest przegląd do Jarocin Festiwal – miłe wspomnienia.
MM: Większość festiwali myśli chyba, że wszyscy myzycy to bogacze, których stać na to, żeby jeździć po Polsce i grać przeglądy za darmo. W nagrodę oferują możliwość zaprezentowania się szerokiej publiczności na głównej scenie o godzinie 12, kiedy wszyscy jeszcze śpią.
Czyli nie opłaca się grać na festiwalach?
K: Jest różnica pomiędzy graniem na festiwalu, a graniem na konkursowej scenie. Jeśli bierzesz udział w konkursie to nie masz z tego korzyści. Wszystkie przeglądy i konkursy korzystają na tym że zespoły nie mają, poza wytwórniami, innej drogi, żeby się wybić. Ale udział w przeglądzie to nie jest żadna promocja.
P: Zobaczy cię 5 osób, które o tobie zapomną. To nie ma żadnego sensu.
M: Taka jest gorzka konkluzja. Dlatego my przez ostatnie dwa lata więcej graliśmy w Niemczech niż w Polsce. Tam normalnie płacą.
Jak jest za granicą?
K: W Niemczech czuliśmy się docenieni.
P: Tam dostawaliśmy za zwrot transportu więcej niż płaciliśmy i normalną stawkę za to że gramy. Po naszym doświadczeniu można stwierdzić, że tam jest większa kultura wobec zespołów.
MM: Wiadomo, że nie można porównywać stawek zachodnich do polskich, ale nie to jest najważniejsze. Tam zawsze czujemy się traktowani jak artyści.
Festiwale w Polsce nie pomagają początkującym twórcom w rozwoju kariery. Znacie inne sposoby na wybicie się spośród setek zespołów?
M: Gdybyśmy wiedzieli to byśmy byli….
P: Wybici.
P: Tak na prawdę nie wiadomo co robić. Grać, czy oszczędzać żeby nagrać płytę? Nie wiem jaka jest recepta. Może po prostu nie podoba się muzyka.
Jakie są inne trudności z którymi muszą zmagać się młodzi twórcy?
P: Miejsce do prób. To jest ogromna przeszkoda. Brakuje instytucji, które by udostępniały przestrzeń na dłużej niż 4 godziny za którą nie musimy zapłacić 300 zł.
Z czego się utrzymujecie skoro nie zarabiacie na muzyce?
P: Każdy z nas ma prace na pełen etat. Ja jeszcze studiuje.
K: Momentami żałuję że jestem osobą, która myśli twórczo. Równie dobrze mógłbym być przypadkowym ziomkiem, Krzysiem lub Grzesiem, który skupia się na pracy i szczęściu. Ale z jakiegoś powodu, nie wiem skąd się to wzięło, coś ciągnie mnie do muzyki. Nas wszystkich. Nawet niekoniecznie do muzyki, w przypadku Michała do malarstwa. Do tworzenia. Nie da się od tego odejść.
P: Mnie ciągnie do alkoholizmu.
K: Wyobrażam sobie, nie wiem bo nie jestem taką osobą, ale sobie wyobrażam, że mężczyzna, taki polski, prawdziwy, prawilny mężczyzna przychodzi do domu i myśli o tym jak on długo pracował i jak on musi zaspokoić swoja kobietę. A ja przychodzę do domu i myślę o tym co mogę zrobić z perkusją w piosence, którą napisaliśmy miesiąc temu lub co zrobić, żeby gdzieś zagrać i komu wysłać płytę.
Ciężko jest się utrzymać grając w zespole?
K: Niektórzy ludzie odkładają pieniądze na wkład własny, na wesele. My jako muzycy nie odkładamy pieniędzy.
P: My jako muzycy nie mamy hajsu.
K: My wydajemy pieniądze. Na sprzęt. Na perkusje. Na gitary. Jedni zarabiają, oszczędzają żeby mieć coś dla siebie, inni, żeby zrobić coś nie dla siebie, ale coś swojego. Ciągle mamy nadzieje, że możemy coś osiągnąć.
P: Dla mnie coś osiągnąć to zrobić piosenkę. To wielkie osiągnięcie.
K: To jest osiągnięcie dla ciebie jako jednostki. Dla osoby postronnej czas, który poświęcamy na robienie piosenki, wydaje się zmarnowany. Mógłbyś obejrzeć na youtube coucha, który by ci powiedział, że jesteś zwycięzcą, czy innym diamentem i mógłbyś zrobić coś ze swoim życiem zamiast pisać piosenkę. Ale jak ma się to coś, tą artystyczną duszę, to jest ciężko.
Czyli realia dla młodych muzyków w Polsce są nieciekawe.
K: Każdemu muzykowi w Polsce jest trudno jeśli nie jest Zalewskim, Organkiem albo Nosowską. Życie jest chujowe i tyle.
P:Drugi Schopenhauer.
K: Mogę być Schopenhauerem.
Skoro muzyka jest tak niewdzięczną profesją, czy rzeczywiście warto się nią zajmować?
MM: Warto, chociażby po to, żeby walczyć z monotonią, którą codziennie próbuje narzucić nam życie. Robimy to z potrzeby serca. Jesteśmy po prostu na muzyke skazani.
K: Nie kapitulujemy, ale ciężko grać coś co się po prostu nie sprzedaje. To co robimy w życiu to zarabiamy na to żeby móc grać w zespole. To co robimy jest nieważne. Robimy to żeby móc grać.
P: I żeby zapłacić za czynsz.