– Halo? Dzień dobry, Anatol Kaszen – kłaniam się. Pani Justyno, ten wywiad musi być doskonały. Brakuje mi w nim kilku sformułowań. Proszę dopisać: dandys, bawidamek, modniś, galant, artysta i może jeszcze bibliofil.
Oto krótka historia charyzmatycznego człowieka, który codziennie upiększa swój świat.
Guziki w moim życiu przybrały niepokojące rozmiary. Zaczynają mnie wypierać z przestrzeni. Zbieram je w… second-handach. Wcześniej na sklepy z odzieżą używaną patrzyłem dość sceptycznie, z dystansem. Zawsze szyto mi ubrania na miarę.
Justyna Smolarczyk: Z wykształcenia historyk sztuki, działacz społeczny i kulturalny – jest Pan żywą legendą wrocławskich Żydów. Czym jeszcze Pan zaskoczy?
Anatol Kaszen: To prawda, że z wykształcenia jestem historykiem sztuki, ale ukończyłem studia podyplomowe z nieruchomości i z ekspertyzy pisma (grafologia). Zarówno te profesje, jak i dodatkowe: fotografię i grafikę wydawniczą studiowałem z ogromnej ciekawości do świata. Dodatkowo, moja rodzina zajmowała się kaletnictwem, więc ten zawód nie jest mi obcy. Popełniłem jednak błąd życiowy – zamierzałem studiować fotografię reklamową w Lipsku na ówczesnej akademii (była to jedyna szkoła tego typu na terenie krajów socjalistycznych). Stać mnie wtedy było na Hasselblada, który był marzeniem każdego szanującego się, zawodowego fotografa. Byłem młodym i ambitnym fotografem, ale ten zawód to była wówczas ciężka praca. Przez wiele godzin siedzieliśmy w ciemni i jeszcze długo mieliśmy na ustach smak utrwalacza. Pomyślałem sobie wtedy, że zawód marszanda, handlującego dziełami sztuki jest bardziej dystyngowany i elitarny. Ponadto, miałem talent do znajdowania niesamowicie wartościowych dzieł sztuki. Z perspektywy czasu myślę, że to byłoby szalenie ciekawie robić fotografię mody, jednak tylko wielkiego formatu. Cóż, życie jest za krótkie, żeby naprawiać ludzkie błędy. Człowiek powinien żyć 200 lat – 100 lat przeznaczone na błędy i drugie 100 na ich naprawę.
J.S: Przede wszystkim jest Pan kolekcjonerem guzików. Jak to się stało, że zebrał Pan tak pokaźną kolekcję?
A.K. Guziki w moim życiu przybrały niepokojące rozmiary. Zaczynają mnie wypierać z przestrzeni. Zbieram je w… second-handach! Wcześniej na sklepy z odzieżą używaną patrzyłem dość sceptycznie, z dystansem. Zawsze szyto mi ubrania na miarę. Pewnego dnia, kiedy miałem 14 lat, moja mama powiedziała, że od tej pory muszę sam zadbać o siebie, jeżeli chcę wyglądać elegancko. I tak oto nauczyłem się prasować i… przyszywać guziki. Nadszedł też czas na zbieranie guzików. Mam ich obecnie, jak mniemam, około kilka tysięcy, chociaż trudno je zliczyć. Wygrywałem nawet towarzyskie zawody w prasowaniu spodni w kant! Pamiętam taką zabawną sytuację, która miała miejsce zaraz po ukończeniu szkoły. Miałem na sobie niezwykle stylowy niebieski garnitur. Wracałem wtedy ulicą Świerczewskiego znaną z tego, że chadzały tam panie lekkich obyczajów. Nagle jedna złapała mnie za rękaw, ciągnąc mnie do pobliskiej bramy, krzyczała: „Chodź, lotniku mój złoty!’’, myśląc, że mam na sobie mundur lotnika. Jak ubiór łatwo zmienia człowieka!
J:S: Od krawca do second handu?
A.K: Tak. Miałem dystans do używanych rzeczy, z wyjątkiem antyków. Miałem osobistego krawca teatralnego z Lwowa. Był moim przyjacielem, artystą i niezwykłym fachowcem. Szył dla mnie specjalne kieszenie – „sejfy” przeznaczone na przenoszenie alkoholu przez bramki, skrytki na klejnoty i banknoty, bilety, i osobne na prezerwatywy. Pewnego dnia moja koleżanka plastyczka, Wandzia, pokazała mi swoje, jak to nazwała, „zdobycze” z używanych sklepów. Były fantastyczne! I tanie. Za takie oryginalne marynarki nierzadko płaciłem fortunę. Trzeba przyznać, że w Warszawie w latach 90. sprzedawano odzież niezwykle wysokiej jakości – damskie jedwabie, piękne krawaty, wspaniałe marynarki od najlepszych projektantów. Ja również myślałem o tym, jak sprawić, aby stare rzeczy nabrały nowego życia. W przypadku używanych ubrań tworzy się pewna historia, której treść kontynuuje już kolejny właściciel, kolejny i jeszcze następny. Takie ubranie może być też świadkiem zbrodni. Cóż, second handy towarzyszą mi po dziś dzień. I tak oto dzisiaj mówię o sobie „Szmates-hunter”*.
J.S: Szmates–hunter?
A.K. Mało osób wie, że słowo szmates jest pochodzenia żydowskiego. Tak naprawdę przemysł odzieżowy w USA został stworzony najpierw przez ludzi żydowskiego pochodzenia, potem wyspecjalizowali się w nim Włosi. A rosyjscy żydzi? Sami krawcy! A czemu hunter? Uwielbiam modę angielską, klasyczną. To jest dla mnie najbardziej atrakcyjne. Anglicy przywiązują wagę do szczegółów i dodatków. Ta moda nigdy się nie starzeje. Fascynuje mnie ich wzornictwo. Pamiętam najlepszy second hand we Wrocławiu – była to podkrakowska firma Roban, która prowadziła 6 dużych sklepów we Wrocławiu. W samej Polsce było ich około 40. Tam znajdowałem perełki mody angielskiej oraz oczywiście, niezwykle wartościowe, guziki.
J.S: Czyli w sklepach z używaną odzieżą odnajduje Pan, z pozoru niczym niewyróżniające się, guziki?
A.K.: Tak, to właśnie tam zauważyłem, że guziki nadają odpowiedni efekt ubraniom. Często znajdowałem beznadziejne rzeczy o kiepskiej jakości czy doborze kolorów, ale to właśnie guziki były klejnotem! W niektórych przypadkach pełnią one funkcję swoistego pogotowia dla danej kreacji. Guziki z jednej strony są klejnotem, a z drugiej są metaforą pustki i przez to mają wymowę satyryczną. Moi znajomi, którzy poznali moje hobby, w jednej z rozmów zaznaczyli, że legendarna ciocia jednego z nich też zbierała guziki i umarła w nędzy. Ach! Ileż idiomów i powiedzeń można przywoływać na temat guzików. Chociażby najbardziej znane: mieć guzik z pętelką. Wbrew pozorom, na guzikach kiedyś można się było dorobić – zwłaszcza w czasach PRL.
J.S: Czy ma Pan jakieś ulubione guziki?
A.K: Nie mam. Lubię porządną metaloplastykę i bardzo sobie cenię jakość wykonania. Co prawda, mam dwa jednorodne guziki secesyjne zdobyte przypadkiem. Są wyjątkowe– klasyczne, ażurowe, z motywem głowy, która tradycyjnie pojawia się w secesji. Czysta sztuka! Zdarza mi się czasem je zmieniać i przyszywać do różnych ubrań.
J.S: Czy myślał Pan o zorganizowaniu wystawy guzików?
A.K: Moja kolekcja liczy kilka tysięcy guzików. Mógłbym zorganizować taką wystawę, ale w kontekście pokazu ubrań – jako dodatek i uzupełnienie kolekcji. Zbieranie guzików to moja pasja, ale bardzo łatwo można wpaść w pułapkę. Czytałem kiedyś o człowieku, który zbiera XVIII i XIX- wieczne wojskowe guziki i znajduje je na cmentarzach, rozkopując stare groby. Trzeba znać umiar.
J.S: A oprócz zbierania guzików i polowania na atrakcyjne ubrania, czym się Pan jeszcze trudnił w powojennym Wrocławiu?
W powojennym Wrocławiu uczyłem znajome dziewczyny noszenia pończoch i staników. Dla mnie jest to sztuka – sztuka zapomniana, którą teraz praktykuje się tylko w wodewilach**. Często doradzałem koleżankom w poszukiwaniu wyjątkowych kreacji. Byłem również specjalistą od stylowego oświetlenia, a także zajmowałem się sztuką pięknego pisania. Moje życiowe zadanie to upiększanie świata. I nadal to robię.
J.S: Stara się Pan być oryginalny i wyróżniać od innych.
A.K: Tak. Liczy się dla mnie styl i dobry gust. Mam nietypowe pasje, które kontynuuje po dzisiejszy dzień. Poza tym, nigdy nie miałem czasu się ożenić. Moje imię też jest nietypowe, ale wiąże się z tym historia mojej rodziny. Urodziłem się w 1944 roku w małym mieście 300 km od Moskwy. Zginął tam syn naszej sąsiadki. Tradycja mówi o przyjmowaniu nieżyjących już dziadków. Rodzina nie wiedziała jeszcze o Holocauście i pogromie żydowskim oraz śmierci dziadków. Nadając mi imię Anatol, rodzice wyrazili szacunek synowi sąsiadki. To imię mi odpowiada i bardzo do mnie pasuje. Jestem dandysem, modnisiem, galantem, bawidamkiem, bibliofilem, ale przede wszystkim artystą i reżyserem własnego życia. Jeden z niesympatycznych kolegów powiedział mi kiedyś: „Anatol to Żyd, ale to elegancki Żyd’’.
Rozmawiała: Justyna Smolarczyk
*Szmates-hunter – słowo autorstwa Anatola Kaszena. Odnosi się do osoby, która często kupuje w sklepach z używaną odzieżą i z umiejętnością wyszukiwania wartościowych ubrań za grosze.
**Wodewil – widowisko sceniczne o charakterze komedii lub farsy przeplatane piosenkami i wstawkami baletowymi.