Menu Zamknij

3 najlepsze filmy 16 edycji Millennium Docs Against Gravity

Katarzyna Pruszkiewicz

Cały dzień w kinie, co to by była za idylla! A po wyjściu z kina zapach bzu i majowy wiatr. Na samą myśl można się rozpłynąć z przyjemności albo poczuć jak w filmie. Pomyślcie teraz, że my mieliśmy lepiej, bo nie dzień, a cały tydzień spędziliśmy na oglądaniu najlepszych dokumentów ostatnich 12 miesięcy!

Okazja do zasiedzenia się w kinowych fotelach przed dużym ekranem nie była byle jaka, dlatego za grzech uznalibyśmy jej przegapienie; mowa o 16 edycji Millennium Docs Against Gravity – festiwalu filmów dokumentalnych, odbywającego się jednocześnie w 6 miastach w Polsce. Naszej redakcji Opencall magazine nie zabrakło w Warszawie, gdzie sale kinowe pękały w szwach! Na niektóre filmy nie udało nam się wejść, na jeszcze inne wygraliśmy wejściówkę w bohaterskiej walce w kamień, papier i nożyce.

Czasami musieliśmy obejść się smakiem i czatować na inne seanse, lecz najczęściej byliśmy przepełnieni filmowymi wrażeniami, przekonując się do słów dyrektora festiwalu, że “rzeczywistość zawsze jest ciekawsza niż fikcja”. Musimy też przyznać jedno – było w czym wybierać! Łączna ilość filmów wynosiła 156, podzielonych na 14 sekcji. Wszystkiego nie zobaczyliśmy (niestety nie odkryliśmy sposobu na rozszczepienie, by być na kilku filmach jednocześnie), lecz udało nam się zobaczyć zdecydowaną większość z naszej ulubionej sekcji “Muza i wena”. O wszystkich obejrzanych też nie będziemy pisać, ale dokonaliśmy wyboru trzech tytułów, które są powodem powstania tego tekstu.

Od którego zacząć? Może od pierwszego strzału: “Harry Gruyaert. Fotograf”. Mamy 75 – letniego mężczyznę, belga, członka Magnum Photos, którego marzeniem nie było trafienie do sławnej Magnum Photos i fotografa, który swoimi zdjęciami doprawia codzienność. W opisie filmu czytamy, że ta codzienność urasta do rangi sztuki, ponieważ Harry Gruyaert dostrzega moc kolorów, widząc w nich układy graficzne. Przyglądając się jego sposobie pracy i stworzonym fotografiom nie możemy wyjść z podziwu, jak świat jest pełen barw, których intensywność w naszej codzienności nie rzuca się w oczy.

Gruyaert nie myśli o tym, czy zrobić zdjęcie – nosi aparat przy sobie i po prostu je robi. Flanerując po mieście łapie “decydujące momenty”, których Henri Cartier Bresson by się nie powstydził; jedyną różnicą jest kolor – dla Harrego środek wyrazu.

Oprócz tego, że podróże kształcą, tak dla fotografa są nową paletą barw, wartą regularnego odnawiania. Tutaj Gruyaert ma radę dla każdego fotografa: nie podróżujcie z rodziną, najlepsze zdjęcia zrobicie sami! I z tymi słowami wychodzimy z sali kinowej, podbudowani chęcią robienia zdjęć, radząc wam również: jeśli macie deficyt inspiracji, to film o Harrym Gruyaercie będzie kolorowym antidotum na zastój twórczy.

 

A gdyby film o fotografie nie zadziałał, to spokojnie, mamy coś mocniejszego: “Eisenberger. Każdy może być artystą”. Tym razem austriak; artysta pełną parą, który zmienia galerie jak rękawiczki. Wcześniej wystawiał swoje prace na ulicy, a raczej je na niej zostawiał albo rozdawał za darmo. Istnieje o nim plotka, że stworzył w ciągu 15 lat 45 000 dzieł. Ale patrząc na jego pracownię, tempo pracy i umiejętność odnalezienia się w każdym gatunku sztuki, nabieramy wrażenia, że plotka jest bardzo blisko prawdy.

Eisenberger jest tym artystą, który kpi z rynku sztuki i dzięki któremu się utrzymuje. Wystawia swoje prace w galeriach, lecz nie lubi wernisaży. Tworzy dzieła sztuki, ale nie konkretyzuje czym jest sztuka.

Nam zapadło w pamięć jedno zdanie: “sztuką jest to, co tworzy artysta”. Kropka.

O czym na koniec? To czas na “Penisokracje”! Para włoskich gejów rusza w podróż w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, jak to jest możliwe, że patriarchat nadal ma się dobrze i czemu mężczyźni się nie zmieniają, skoro kobiety potrafią. Gustav i Luca odkrywają przed nami korzenie męskiego myślenia, które przebija się nawet w komplementach wobec kobiet, jak na przykład powiedzenie “kobieta z jajami”. W filmie wybrzmiewa pytanie czemu męskie spojrzenie zawsze jest na wierzchu, czyli czemu w ramach podkreślenia kobiecych zdolności, przebijają się męskie atrybuty.

Wielką zaletą filmu jest sam tytuł, wobec którego trudno przejść obojętnie. I dobrze! “Penisokracja” chwyta, ale nie opowiada o żądnych władzy penisach, lecz przedstawia merytoryczną rozmową o dzisiejszej sytuacji na linii mężczyzna – kobieta. Jeśli jednak nie zachęca was sprawa damsko – męska, to może zachęci was włoski kochanek…

Stwierdzamy jedno i najważniejsze: w kinie można posiedzieć, ale najlepiej jest się zasiedzieć! Byliśmy na Millennium Docs Against Gravity i potwierdzamy: było warto!

Autor: Katarzyna Pruszkiewicz